wtorek, 9 lipca 2013

Gładsze końcówki z jedwabiem Green Pharmacy

Jedwab to  mój kolejny, po odżywce w sprayu, włosowy niezbędnik. Używam go na samym końcu, tuż przed suszeniem włosów. Używałam kiedyś cieszącego się złą sławą jedwabiu Biosilk, który oczywiście wysuszył mi końce jeszcze bardziej. W końcu, w jednej z drogerii udało mi się upolować, tym razem polecany przez wiele osób - jedwab w płynie Green Pharmacy.
Jedwab zapakowany jest w kartonik, z ładną grafiką. Rozwiązanie wygodne i bezpieczne, mamy większą pewność, że produkt nie był wcześniej otwierany (chociaż pudełko mogłoby być lepiej zabezpieczone, chociażby zaklejone). Dostępność jest średnia, ja znalazłam go dopiero w apteko-drogerii w Galerii Krakowskiej, teraz zauważyłam, że pojawił się w Rossmannie...lepiej późno niż wcale ;)
Osoby zorientowane, i znające się na składach - czyńcie swoją powinność ;-) Aczkolwiek czytając opinie jedwab ma dobry skład, i nie działa tak źle na włosy jak (nie)sławny Biosilk. Pojemność jest typowa - 30ml, co sprawia, że przy 1-2 pompkach na dwa dni, produkt powinien nam służyć dość długo - sama mam go już chyba z 1,5-2 miesiące, i jeszcze nie zużyłam połowy, także wydajność na plus.
Jedwab, czy serum (nazwy można znaleźć dwie), zawiera w sobie ekstrakty z trzech olejków - ryżowego, kameliowego, cedrowego, oraz z aloesu. Nie wiem w takim razie czy to do końca czysty "jedwab", ale chyba nie.....w każdym razie, mnie te dodatkowe olejki na pewno nie przeszkadzają ;-) 
Buteleczka z jedwabiem ma dodatkowe zabezpieczenie w postaci nakładki (?) na pompkę - świetne rozwiązanie, dzięki niemu unikniemy przypadkowego naciśnięcia pompki, co skutkowałoby wylaniem jedwabiu (chociażby w podróży). 
Jak sprawdza się produkt GP na moich włosach? Bardzo dobrze! Jak już pisałam, używam go zawsze przed  suszeniem włosów, i na już suche włosy, w celu dodatkowego wygładzenia końcówek. Jedwab jest faktycznie lekki, nie obciąża włosów, i nie skleja ich, w rezultacie nie otrzymujemy smętnych, zwisających strąków (chyba, że przesadzimy z ilością). Skoro produkt jest lekki, to może być również niewystarczający - tak jest w moim przypadku. Włosy wygładzam zawsze dodatkowo odżywką w sprayu i do spłukiwania, czasami, jeśli włosy wyglądają wyjątkowo niekorzystnie - rozcieram w dłoniach dosłownie kroplę oleju rycynowego i przejeżdżam po samych końcach - dopiero wtedy uzyskuję gładkie końcówki. Jedwab ma w tym oczywiście udział, ale dla moich, dość suchych końców, jest troszkę za słaby.

Jedwab Green Pharmacy jest produktem, który praktycznie każda z włosomaniaczek ma w swojej łazience - jeśli nie konkretnie ten, to chociażby produkt CHI, czy jeszcze inny - w końcu kto nie lubi wygładzonych końcówek, które poprawiają wygląd całej fryzury?
Jeśli więc posiadacie w swoich zbiorach jedwab Biosilk - wyrzućcie go, i zróbcie miejsce dla tego cuda - włosy z pewnością się Wam odwdzięczą ;-) Jeśli nie, to za taką cenę - ok. 7-8zł / 30 ml, nie będziecie bardzo żałowały jego zakupu.
Znacie produkt Green Pharmacy? Używałyście go na swoich włosach?

poniedziałek, 8 lipca 2013

Korektor czy baza? - Essence I Love Stage

Rzadko używam mocnych cieni do powiek, najczęściej stosuję delikatne kolory, ewentualnie czasami podkreślam zewnętrzny kącik oka jasnym brązem, dlatego do tej pory jakoś nie myślałam o kupnie bazy pod cienie, wydawało mi się to zbędnym kosmetykiem. Jednak po przeczytaniu wielu pozytywnych recenzji, skusiłam się na rozświetlającą bazę pod cienie I Love Stage od Essence.
Jednakże jej zakup nie był podyktowany wyłącznie używaniem jej zgodnie z przeznaczeniem. Szukałam dobrego korektora pod oczy, i bodajże Sandra poleciła mi go w tym celu, więc w końcu się skusiłam.
Baza zamknięta jest w opakowaniu podobnym do błyszczyków - mamy więc plastikowy, pionowy pojemnik, z aplikatorem zakończonym gąbeczką. Rozwiązanie wygodne, możemy dozować ilość produktu jaką nakładamy na powieki. Kolor jest dość żółty, niezbyt jasny, jednak jako baza nie ma to dużego znaczenia, ponieważ po roztarciu dobrze zlewa się z kolorem skóry.
Wydajność jest bardzo dobra - ja wprawdzie nie używam go codziennie, natomiast mam go już naprawdę długo (z 3 miesiące?), i ubytek jest praktycznie znikomy
Jak produkt sprawdza się w kwestii bazy pod cienie? Bardzo dobrze! Na początku byłam sceptycznie nastawiona, ale jednak widać różnicę. Moje powieki są dość tłuste, dlatego cienie bardzo często u mnie migrują, nieestetycznie się rozmazują, a z tym produktem nic takiego nie ma miejsca. Zauważyłam to podczas "ekstremalnych" warunków - długich imprez, podczas których nie zawsze ma się możliwość makijażowych poprawek ;-) W tym wypadku nawet takiej potrzeby nie było - cienie ładnie trzymały się w miejscu, i nie rozmazały się. 
Jak produkt Essence sprawdza się jako korektor? Tutaj niestety trochę się rozczarowałam. Na twarz się nie nadaje, kolor jest za ciemny, i zbyt żółty, odcina się od koloru skóry. Dodatkowo krycie wyprysków, czy zaczerwień ma bardzo słabe
Pod oczy również się nie nadaje - kolor tak samo odcina się, nieestetycznie się roluje, i po jakimś czasie się waży....również krycie ma znikome. Tak więc jako korektor go nie polecam.
Podsumowując - produkt Essence dobrze się sprawuje, jeśli używamy go zgodnie z przeznaczeniem - jako bazę pod cienie, utrzymuje je w miejscu, i powstrzymuje ich rozmazywanie się. Natomiast w kwestii korektora - niestety nie jest już tak różowo, a szkoda, bo lubię uniwersalne kosmetyki, zawsze to jakaś oszczędność miejsca ;-)
Jeśli szukacie bazy - polecam jak najbardziej, jeśli korektora - szukajcie dalej. Produkt znajdziecie w szafach Essence, kosztuje bodajże 12 zł.

Znacie bazę pod cienie Essence? A może u Was sprawdza się jako korektor?

niedziela, 7 lipca 2013

Lorys - chemiczny krem nawilżający do włosów

Uwielbiam maski do włosów, nakładam je prawie po każdym myciu. Kocham to jak idealnie wygładzają i nawilżają włosy. No właśnie, niestety nie wszystkie mają taki dobry wpływ....są hity, są i kity. Dzisiaj o masce, czy raczej kremie nawilżającym z masłem shea Lorys.

Daaaawno temu, podczas wizyty w Auchan kupiłam maskę Lorys czekoladową, w ogromnej pojemności - 1 litr. Pamiętam, że była bardzo kiepska, i tak naprawdę nie zrobiła z moimi włosami nic dobrego. Niedawno zaś, Anwen wspomniała o niej na swoim blogu, dodając, że można je teraz kupić w mniejszych pojemnościach - 450g. To dalej dużo, jeśli produkt nam nie przypasuje, ale postanowiłam zaryzykować, i wybrałam wersję nawilżającą z masłem shea/masłem karite (widnieją dwie informacje na etykiecie ;-)).
Opakowanie maski jest solidnym "słoikiem", z barwną grafiką - każda wersja maski ma inną kolorystykę. To akurat mi się podoba, bo lubię barwne opakowania, czasem nawet kiczowate mi nie przeszkadzają ;) Przynajmniej ładnie wyglądają na półce, a i tak najważniejsza jest zawartość. 
Sama maska....przepraszam, krem nawilżający ma lekko żółty kolor, i jest baaardzo gęsty - konsystencję można porównać do masła do ciała Isana. Przez to dość ciężko nakłada się na włosy, i w moim wypadku naraz potrzebuję użyć sporej ilości produktu. Jednak przy tej pojemności i tak nie jest do duży ubytek, dlatego wydajność maski jest na plus.
Zapach......jest paskudny! Chyba miał być przyjemny, jednak jest mocno chemiczny i drażniący w nos. Nie można go długo wąchać, jak chociażby mlecznego Kallosa ;) Zapach odstrasza, i niezbyt zachęca do używania, bo sam jest wskaźnikiem tego, ile chemii znajduje się w tej masce. Zdjęcia składu niestety nie posiadam, a na Wizażu jest chyba stara wersja maski - o, taka. Skład jest niestety zaklejony naklejką, ale z tego co widzę, to chyba jest tam silikon na silikonie ;)
Przechodząc do najważniejszego - działanie. Trochę nijakie. Tzn maska solo mało co robi, jest po prostu odżywką. Jednak nie ma większych wad - nie obciąża, nie skleja włosów. Sprawia, że są miękkie i łatwiejsze do rozczesania, nadaje im trochę blasku, jednak praktycznie w ogóle nie nawilża :( Tak więc poprawia wygląd włosów, ale nie ich kondycję - jak typowy silikon.... ;-) Nie używam jej często, może raz na tydzień, czasem mieszam ją z inną maską/odżywką/olejkiem rycynowym, i wtedy działa lepiej, niemniej solo jest za słaba. 
Jeśli wybieracie się do Auchan, to warto zerknąć na te maski, jednak przy mocno zniszczonych/suchych końcach (jak moje), może się okazać za słaba. Cena jest niska - ok. 7-8 zł / 450g, i chyba 15zł za litrowe opakowania. Są inne rodzaje, i możliwe, że je przetestuję, niemniej do wersji z masłem shea nie wrócę, chociażby przez wstrętny zapach i słabe działanie. 
Znacie maski Lorys?

sobota, 6 lipca 2013

Demakijażowy ulubieniec

Podczas ostatniej promocji w Rossmannie (-40% na kolorówkę i pielęgnację twarzy), przypomniałam sobie o produkcie, którego kiedyś używałam, po czym o nim zapomniałam, nie wiem dlaczego ;-) Jednak dzięki tej promocji znów go zakupiłam, i bardzo się cieszę z tego "powrotu". Mowa o Rival De Loop, beztłuszczowym preparacie do demakijażu z wyciągiem z ginkgo i ogórka.
Produkt zamknięty jest w plastikowej butelce, o pojemności 200 ml. Butelka jest przezroczysta, dzięki czemu możemy zauważyć ile preparatu nam zostało. Płyn wydobywa się przez końcówkę zakończoną malutkim otworem, co pozwala nam dozować dowolną ilość. Szata graficzna jest typowa dla wszystkich kosmetyków RDL - biała, z niebieskimi/morskimi (?) akcentami, wygląda bardzo nijako, i jak dla mnie - tanio. Ale nie o tu tutaj chodzi, a o zawartość. A ta jest naprawdę dobra.
 
Płyn przeznaczony jest do zmywania makijażu niewodoodpornego - czyli takiego, jakiego ja używam. Faktycznie jest nieperfumowany, ponieważ nie posiada zapachu ani koloru. Konsystencja jest bardzo rzadka, płyn można by spokojnie pomylić z wodą. Preparat dodatkowo uzupełniony jest dwoma wyciągami - z ogórka i ginkgo.
 
Jak płyn sprawdza się w akcji? Wyśmienicie! Używam go zawsze w pierwszej kolejności podczas demakijażu - najpierw przecieram całą twarz, potem oczy. 
Idealnie zmywa wszystkie kosmetyki z twarzy, z oczami radzi sobie również dobrze - cienie i kredka schodzą od razu, przy eyelinerze i tuszu trzeba przytrzymać go chwilę dłużej, ale i tak odbywa się bez tarcia wacikiem po oczach. Dodatkowo płyn nie szczypie w oczy, ani nie pozostawia tłustej warstwy na skórze (w tym wypadku biję na głowę dwufazową Ziaję!). Oczywiście po jednym przetarciu zostają jakieś resztki makijażu na twarzy, jednak ja i tak używam po nim innego demakijażowego hitu (o którym za niedługo napiszę). 
Niestety wydajność jest słaba - prawdopodobnie spowodowana jest ona rzadką konsystencją produktu, ponieważ do jednej aplikacji trochę się go jednak wylewa, i widać bardzo szybki ubytek. Myślę, że przy codziennym stosowaniu wystarczy na jakieś 3 tygodnie, jednak przy takiej cenie nie można mieć pretensji.
Płyn dorwałam podczas wspomnianej promocji w Rossmannie, i zapłaciłam za niego 2,99 zł, więc łatwo obliczyć, że jego cena regularna to około 5 zł, co czyni go jednym z tańszych produktów do demakijażu. W tym wypadku znów potwierdza się reguła, że tańsze nie znaczy gorsze. Ja ten produkt uwielbiam, i z pewnością będę do niego wracać.
Znacie płyn Rival De Loop? A może macie swoje inne "hity" tejże marki?
 

piątek, 5 lipca 2013

Żel pod prysznic Biały Jeleń

Jakiś czas temu, w wyniku zwiększenia porcji drożdży do picia, na dłoniach i rękach pojawiła mi się wysypka. Na początku nie wiedziałam, czym była podyktowana, więc pognałam do apteki po wapno, a do Rossmanna po hipoalergiczne produkty do mycia. Zorientowałam się, że to przez drożdże, gdy zmniejszyłam ich dawkę, i wszystko wróciło do normy. Jednak kosmetyki, które kupiłam również brały w tym swój udział, i dzisiaj o jednym z nich - hipoalergicznym żelu pod prysznic z kozim mlekiem Biały Jeleń.


Produkty Biały Jeleń są tanie, i ogólnodostępne. W moim Rossmannie znalazłam tylko dwie wersje żelu pod prysznic, wybrałam tę z kozim mlekiem. Jest on skierowany do alergików, i osób z wrażliwą skórą.
Żel znajduje się w plastikowej butelce, zamykanej na zatrzask. Butelka jest przezroczysta, dzięki czemu widzimy ubytek produktu. Pojemność jest typowa dla tych produktów - 300 ml.
 
Kolor żelu jest biały, konsystencja dość gęsta, kremowa. Jest bezzapachowy. W kwestii mycia mile mnie zaskoczył. Przede wszystkim - mocno się pieni, dzięki czemu nie zużywamy dużo na jeden raz. Świetnie oczyszcza skórę, powiedziałabym, że lepiej niż inne żele ;) Nie zmywa ze skóry warstwy ochronnej (co mogłoby się wydawać oczywiste, skoro dobrze oczyszcza), ponieważ po prysznicu skóra jest bardzo gładka, i przede wszystkim - nawilżona! Serio, dzięki niemu rzadziej używałam masła do ciała, bo najzwyczajniej w świecie nie czułam takiej potrzeby :-)
Jednak pomimo tego, że nie używałam go w dużych ilościach, i tak żel ma dość słabą wydajność, wręcz znikał w oczach....nie wiem dlaczego tak się działo, tanie jak barszcz żele Isany zużywam dłużej. Szkoda, aczkolwiek przy takiej cenie można to jakoś przeboleć. 
Żel był dla mnie miłym zaskoczeniem, dlatego możliwe, że jeszcze do niego wrócę, głównie dla efektu nawilżonej skóry i braku jakiegokolwiek swędzenia (zauważyłam, że w trakcie jego stosowania rzadziej miałam potrzebę podrapania się ;-) ). Osoby ze skórą wrażliwą spokojnie mogą po niego sięgać, sądzę, że będą zadowolone. Jeśli znajdę gdzieś inne wersje żeli, to nie omieszkam ich przetestować, mam nadzieję, że są równie dobre jak ta z kozim mlekiem. Żel kupicie w większości drogerii, jego cena waha się między 4-5 zł. Polecam :)
Znacie żele pod prysznic Biały Jeleń? A może stosujecie inne produkty tej marki?

czwartek, 4 lipca 2013

Alterra, odżywka nawilżająca

Jak zwykle jestem do tyłu z produktami od dawna obecnymi na kosmetycznych blogach. Aż dziw bierze, tym bardziej, że chodzi o włosowy kosmetyk, a takie lecę testować od razu jak o nich usłyszę (no, prawie). Dzisiejszy produkt był przeze mnie odwlekany, ponieważ zawsze używałam odżywek Isany, ale w końcu ciekawość wzięła górę. Maska z tej serii nie była moim ulubieńcem, obawiałam się, że tak samo będzie z odżywką, jednak całkiem miło się zaskoczyłam. O czym mowa? Ogromnie popularnej odżywce nawilżającej "Granat i aloes" Alterry.
OPAKOWANIE: Odżywka zamknięta jest w plastikowej butelce, o pojemności 250 ml. Zamykana jest na szczelny zatrzask, który nie psuje się, ani nie pęka. Dużym plusem jest umieszczenie otwarcia na spodzie opakowania - dzięki temu odżywka zawsze spływa w dół, i nie musimy pamiętać o wstrząsaniu - bardzo wygodne rozwiązanie!
KONSYSTENCJA: bardzo gęsta, aż nietypowa dla odżywek. Dzięki temu wystarczy niewielka ilość, aby dokładnie pokryć włosy (aczkolwiek ja zawsze czuję niedobór, i muszę nakładać sporo :P). Odżywka ma biały kolor, i dość mocny, ale przyjemny zapach, który utrzymuje się długo na włosach.
 
SKŁAD: Jak zwykle nie rozwodzę się nad nim, ponieważ nie do końca się znam, aczkolwiek jest dość długi. Dwie gwiazdki oznaczają naturalne olejki eteryczne, i jak widać, jest ich całkiem sporo - i można to wyczuć, bo jak pisałam, zapach jest dość intensywny. Reszta składu brzmi całkiem przyjemnie, więc wychodzę z założenia, że jest w porządku ;-)
DZIAŁANIE: Zaskakująco dobre! Trochę sceptycznie podchodziłam do tego produktu, jednak faktycznie bardzo dobrze się spisuje. Po umyciu włosów nakładałam ją na 10-30 min., czasem podsuszałam suszarką i efekty były w każdym przypadku świetne. Odżywka ładnie nawilża włosy, sprawia, że są gładsze, i mniej włosów odstaje na długości. Niestety, troche je plącze, ale nie ma tragedii. Włosy są po niej dociążone i bardziej mięsiste, wydają się takie.....grubsze. Efekt oczywiście jest krótkotrwały, moje włosy nie dadzą się tak łatwo oszukać ;-) Odżywka nie obciąża włosów, chyba, że nałożymy jej za dużo na skalp.
PODSUMOWANIE: Kolejny udany włosowy produkt za niską cenę. Maska z tej firmy nie spowodowała u mnie efektu WOW, natomiast odżywka okazała się świetnym produktem. Dzięki konsystencji starcza na dość długo, ja zużywałam ją około miesiąca, a nie oszczędzałam przy nakładaniu, tak więc osoby krótkowłose powinny mieć ją jeszcze dłużej. Z pewnością nieraz jeszcze do niej wrócę, zwłaszcza, że jest tania i łatwo dostępna.
Producent: Alterra
Dostępność: Drogerie Rossmann
Cena: 9, 99 zł
Znacie tę odżywkę? A może dopiero macie w planach jej zakup?

środa, 3 lipca 2013

Energetyczny kolor od Jamapi

Seria lakierów Gel Like od Wibo, tworzona przy współpracy z blogerkami, odbiła się niemałym echem w naszym "małym" światku - w końcu która z Nas nie chciałaby zobaczyć na półce w drogerii lakieru do paznokci, wymyślonego oraz podpisanego naszym imieniem/nickiem? Chyba żadna ;-) Ja również niemało dziewczynom zazdrościłam, ale również należą im się gratulacje i podziękowania, bo wymyśliły naprawdę ładne i jednocześnie uniwersalne kolory - znajdziemy tutaj zarówno kolory do pracy, czy mocne, typowo letnie, kolorystyczne szaleństwa. Ja zdecydowałam się na jeden z nich - nr 5 Mary Rose, autorstwa Jamapi.

  
Dlaczego wybrałam ten kolor? Lubię takie mocne i wyraziste paznokcie, automatycznie dłonie wydają mi się atrakcyjniejsze. Kolor jest idealny na lato, widoczny i bardzo kobiecy, może wręcz dziewczęcy.
Lakier znajduje się w typowym pojemniku o pojemności 8,5 ml, co daje całkiem sporą ilość produktu. Konsystencja nie jest bardzo gęsta, szczerze powiedziawszy spodziewałam się innej, chyba niepotrzebnie zasugerowałam się nazwą - "gel like" wydawał mi się, no....gęstszy? :-P W każdym razie nie jest to na szczęście woda, malować paznokcie się da.
 
Właśnie, przechodząc do malowania....krążą różne opinie na temat tych lakierów, nie zawsze pozytywne, i z jednym muszę się zgodzić - niesamowicie długo schną! Dla przykładu  - jedną dłoń potraktowałam wysuszaczem, drugą nie, i jakie było moje zdziwienie, kiedy po ponad godzinie od pomalowania, na lakierze dalej odbijały się "wzorki" - zdecydowany minus, jednak ze wspomnianym wysuszaczem problem znika.
Pędzelek jest dość wąski, co ułatwia precyzyjne nałożenie lakieru, jednak automatycznie trzeba poświęcić więcej czasu na pomalowanie całej płytki. 
Krycie jest całkiem dobre - jednak może to być spowodowane kolorem, który sam w sobie jest dość ciemny i kryjący, dwie warstwy są wystarczające. Trwałości lakieru samego w sobie niestety nie mogę skomentować, ponieważ nakładałam na niego wysuszacz, który chroni lakier, więc razem z nim miałam pierwsze odpryski po około 4 dniach - wg mnie całkiem dobry wynik. Obawiam się, że sam lakier odpryskiwałby u mnie pewnie już po 2 dniach - głównie przez to, że zawsze coś robię w domu. 
A jak prezentuje się kolor? Cudownie! Jest to czerwień, powiedziałabym, że malinowa, ale w świetle mieni się na różowo bądź na fioletowo, co dodaje jej wielowymiarowości, i za każdym razem potrafi wyglądać inaczej. Bardzo mi się ten efekt podoba, kolor dzięki temu nie jest płaski i jednolity. Wygląda bardzo ładnie na paznokciach, jednak nie jest tak "oczojebny" jak neony - niemniej zwraca uwagę innych ;-)
Podsumowując, lakiery sygnowane przez blogerki są wg mnie dobrym pomysłem, a i kolory trafiły się ładne i praktyczne. Gdyby poprawić ich wysychanie, myślę, że byłyby jednymi z chętniej kupowanych lakierów (chociaż i tak większość dziewczyn rzuciła się na nie od razu jak pojawiły się na półkach ;-) ).
Producent: Wibo
Dostępność: Drogerie ze stoiskami Wibo
Cena: 6 zł
Znacie blogerskie lakiery Wibo? Wybrałyście już kolor dla siebie?

wtorek, 2 lipca 2013

Perfecta - 'No Problem!' krem matujący


                                Perfecta, No Problem!, antytrądzikowy krem matujący - 11.82 PLN

 Dosyć długo szukałam dobrego kremu na dzień, który będzie jednocześnie matowił, działał przeciwtrądzikowo, nie zapychał, oraz nawilżał skórę....jakby nie patrzeć, wymagania mam wysokie :-) Niestety taka cena mieszano-tłustej, trądzikowej skóry. Przed tym kremem używałam osławionej Barwy, która przynosiła dobre efekty, jednak po jakimś czasie bardzo przesuszyła mi skórę....musiałam zrezygnować z tego kremu, i mocno nawilżać skórę. Trochę mnie to dobiło, bo wątpiłam, że jest jakiś inny drogeryjny krem, który nada się do mojej skóry, jednak po nitce do kłębka (Wizaż ;-) ), trafiłam na Perfectę. Krem ma dobre opinie na stronie KWC, więc postanowiłam go przetestować. Miałam na początku obawy, bo mam złe wspomnienia po drogeryjnych produktach na trądzik, ale ponieważ krem kosztował niecałe 12 zł, to nie wahałam się ani chwili. I bardzo dobrze zrobiłam! Krem jest zamknięty w wygodnej tubce, dlatego spokojnie można ją później rozciąć i zużyć go do końca. Ma przyjemny, owocowy zapach, który umila stosowanie. Konsystencja jest przyjemna, krem dobrze się rozsmarowuje i szybko wchłania do matu. Matowi na długo, w dni bez makijażu nakładałam tylko jego, i cieszyłam się matową twarzą przez nawet kilka godzin. Z makijażem już nie jest tak kolorowo, ale im więcej warstw mam na twarzy, tym większe prawdopodobieństwo świecenia. Aczkolwiek nawet wtedy krem się dobrze sprawował.
Jego niewątpliwą zaletą jest brak zapychania! Nie pogorszył mi stanu cery ani trochę, nie pojawiły się żadne podskórne grudki, pryszcze się szybciej goją i rzadziej wyskakują (odpukać!). Krem również nie przesuszył skóry, nawilża ją, jednocześnie matując. Cudo, nie kosmetyk! Jestem nim ogromnie zaskoczona, oczywiście na plus! Nie spodziewałam się tak dobrych efektów po tanim, drogeryjnym kremie. 
Nie mogę powiedzieć, że już zawsze będzie gościł w mojej kosmetyczce, ponieważ z pewnością kiedyś przetestuje jakieś inne kremy (być może droższe), jednak na pewno będę z nim miała dobre wspomnienia, i kto wie, jeśli nie znajdę nic lepszego, to będę do niego wracać. Póki jest moim ulubieńcem. Polecam, poleca, polecam!